31 grudnia 2012

Życzenia na 2013 rok






Na wszystkie dni nadchodzącego Nowego Roku 2013,
życzę wszystkim wiary w sercu i światła w mroku,
obyśmy jednym krokiem mijali wszystkie przeszkody,
byśmy czuli się silni i wiecznie młodzi.
Oczywiście jak zawsze, ile wyjazdów tyle powrotów.
Tego życzę sobie jak i każdemu z osobna.



Marek. SZWAGIER



12 grudnia 2012

GoPro Wi-Fi BacPac™

GoPro Wi-Fi BacPac™

Nagrywać coś czy robić zdjęcie bez podglądu nie specjalnie się da. Niby można się przyzwyczaić ale mi nie chciało się przyzwyczajać bo i po co, skoro można sobie ułatwić życie. Niedawno dotarł do mnie, zakupiony na Allegro Wi-Fi BacPac™. Takie małe "coś" dzięki czemu nagrywanie na GoPro staje się łatwiejsze i nie muszę się zastanawiać czy aby przypadkiem w kadrze nie będzie czegoś, czego nie powinno w nim być.
Samo zamontowanie nie stwarza najmniejszych problemów, gorzej jest już z instalacją tego gadgetu. Pierw trzeba ściągnąć na PCeta GoPro CineForm Studio a następnie poprzez ten program zaktualizować swojego GoPro i Wi-FiPack'a. Oczywiście cały zakup nie miałby sensu gdyby producent (całkiem niedawno) nie stworzył odpowiedniej aplikacji na Androida - GoPro App. Ściągamy to, łączymy się z siecią którą tworzy sobie Wi-Fi BacPac™ i cieszymy się nawet znośnym podglądem na swoim smartfonie. Nie jest to oczywiście rewelacja ale zawsze coś, lepiej mieć to niż nagrywać na ślepo i po nagraniu się rozczarować. Nie jest to też tania zabawka (generalnie jak wszystko od GoPro) ale warta tych pieniędzy i póki co jestem z tego zakupu zadowolona :)





PS.
2012.12.12
Dalej czekam na telefon z Ciao Fiat Assistance. Kurwidołek miał być gotowy w zeszłym tygodniu a ja dalej siedzę w domu. Fajnie było by zrobić jeszcze te parę tysięcy kilometrów przed Świętami i Sylwestrem :/


30 listopada 2012

Podsumowanie 5/2012



Idąc za ciosem spróbuję lekko podsumować kolejny, ostatni wyjazd. Niestety wyjeżdżając z domu nie miałam bladego pojęcia, że będzie taki fajny a zarazem wyjątkowo krótki. Ale po kolei.
Francja
Załadunek w Chwaszczynie, w sobotę o 9.00, rozładunek w dwóch miejscach we Francji. Takie info dostałam kilka dni wcześniej więc byłam przygotowana :) Niestety, jak to zwykle bywa, powtórzę kolejny raz: w transporcie nic nie planuj bo się srogo rozczarujesz. Załadunek odbył się około 12.00. Niestety ambitny plan przejechania Niemiec w dzień w momencie spalił na panewce. Jeszcze z Polski nie wyjechałam a już jestem zła, już się coś sypie :/
Francja

Cóż, nie ma co się poddawać i trzeba jechać przed siebie więc na odważnego przejechałam przez Niemcy w nocy. Nie było luksusowo ale odpukać, obyło się bez problemów. Rozładunek w okolicach Paryżewa. Zawsze, jak tylko się da omijam Paryż szerokim, bardzo szerokim łukiem. Niestety tym razem za bardzo się nie dało. Pierwszy rozładunek, 6 palet zrzuciłam w Goussainville i z jedną musiałam śmigać do Sorigny. Jak by nie patrzeć na mapę to Paryża nie da się ominąć. Zawsze zakorkowana A1, nie ważne czy jedziesz o 5 rano czy wieczorem, zawsze trzeba doliczyć minimum godzinę do tego co pokazuje nawigacja. Tak też było i tym razem a w Sorigny już czekają na tą paletę. Prawdę powiedziawszy, nigdy się nie przejmowałam i nie przejmuję takimi sytuacjami, nie jest to zależne ode mnie, nie ja to spowodowałam, że towar nie będzie na czas. Mniej zmarszczek, mniej siwych włosów. Po przyjeździe na rozładunek i tak musiałam odstać swoje, około 30 minut czekałam aż komuś tam skończy się jakaś przerwa… a niby tak bardzo czekali na towar...
Następnego dnia miałam podjazd na załadunek w okolicy Laval, w Louverne. Na miejscu okazało się, że mam całkowicie inny numer referencyjny, numer który ja dostałam był całkowicie inny od tego co oni tam mają. Po godzinie zdobywania prawidłowej kombinacji cyfr i liter załadowali mi 2 palety na których w sumie było ze 6 plastikowych pudełek :/ Cóż, bez numeru nie wiedzieli co mi wydać pomimo tego, że każde pudełko było ładnie opisane z adresem dostawy. Z tym wielkim towarem pojechałam do Douai w NE Francji.
Francja
Po rozładunku nocleg pod McDonald'sem a wieczorem załadunek w Libercourt i jazda do Saint Berthevin, kilka kilometrów od miejsca gdzie wcześniej się ładowała) m :) Nie będę ukrywała, fajnie się robi kółeczka po Francji. Jazda spokojna i bez stresowa. Rozładunek odbył się o 8.20 a chwile później już wiedziałam, że jadę się ładować do Louverne. Na miejscu okazało się że zabieram na siebie 2 małe palety i śmigam do Palencii w Hiszpanii :) W to mi graj, pomyślałam i ruszyłem w kierunku na Hiszpanię. Granicę przekroczyłam w nocy a stamtąd to już było nie daleko do celu. Renault Palencia mieści się w Villamuriel De Cerrato, rozładunek z całą biurokracją zajął około 1,5 godziny ale zaraz dostałam info, że mam jechać w miejsce w którym nie byłam bardzo dawno... tam gdzie chyba najbardziej mi się podoba w Hiszpanii... do Algeciras w Andaluzji :) Przede mną do przejechania praktycznie cała Hiszpania na pusto więc szczęśliwa jechałam sobie spokojnie. Minęłam Valladolid, Salamankę, ale na A-66, mniej więcej na wysokości miejscowości Villar De Plasencia stało się coś dziwnego i strasznego. "Kurwidołek" nagle stracił moc, zdziwiłam się bo na dość stromym podjeździe kilka kilometrów wcześniej wszystko było ok a tu na mniej więcej płaskim już terenie stracił powera. Na początku myślałam, że jadę pod wiatr i dlatego się tak dzieje. Nieliczne drzewa i krzaki które rosły (nadal rosną) przy autostradzie były zgięte w moją stronę dlatego moja pierwsza myśl była właśnie taka, jadę pod wiatr, ale pod górę było ok. Całe szczęście, okazało się że tuż przede mną jest zjazd i stacja benzynowa. Niestety, może mogłam się zatrzymać na pasie awaryjnym a nie jechać te około 500m, wjeżdżając na stację silnik zaczął klekotać. Może to moja wina? Wyłączyłam silnik i po chwili sprawdziłam poziom oleju itp. Kontrolka od poziomu oleju nie świeciła się wiec byłam pewna, że olej jest, ale tego oleju było tyle co kot napłakał. Wcisnąłam się pod samochód i zwariowałam. Spód silnika był dość konkretnie uwalony olejem, turbina tak samo. Nie zostało mi nic innego jak drynknąć do Majkiego a później do Ciao Fiat Assistance. Po 2,5h przyjechała laweta którą dojechaliśmy 90km do serwisu w Cáceres.

Hiszpania. Villar De Plasencia
W tym momencie zaczęły się kombinacje assistance. Generalnie jest tak, że w pakiecie jest 5 dni hotelu i/lub dowóz w miejsce zamieszkania lub miejsce docelowe w zależności gdzie jest bliżej. Miejscem docelowym niby był Algeciras i tam właśnie chcieli mnie dostarczyć. Niech mi ktoś wytłumaczy co ja miałabym tam robić, bez samochodu, bez niczego? No dosłownie ręce mi opadły jak to usłyszałam ale po kolejnych 2h załatwiłam w końcu dostawę do domu. Niestety, było już dość późno bo około 18-19 i ciężko im było już załatwiać transport więc wykombinowali mi nocleg w Hotelu Husa Alcantala. Hotel jak hotel, żadna rewelacja ale spędziłem tam 5 noclegów :) Z jednej strony chciałam już wracać do domu bo okazało się że naprawa się przedłuży a z drugiej strony należał mi się taki odpoczynek. Fakt że po tygodniu pracy ale co mi tam, jakoś nie nalegałam na assistance żeby przyśpieszyli procedury dostarczenia mnie do domu. Odpoczęłam, pozwiedzałam i się zresetowałam. Powrót do domu generalnie będzie w ostatnim filmie na YT więc nie będę się rozpisywała.

Podsumowując, fajny wyjazd miałam. Jazda po Francji nie jest już dla mnie taka straszna i denerwująca. Przyzwyczaiłam się  do "specyficznej" jazdy francuskich tubylców i już tak bardzo nie przeklinam gdy przyjdzie mi jechać za jakąś osobówką. Niestety nie było mi dane dojechać tam gdzie chciałem ale... może już w przyszłym tygodniu? Jak się dowiedziałam, w przyszłym tygodniu "Kurwidołek" ma być podobno gotowy. Nie wiem co mu tam robią, jak go leczą ale niech to zrobią dobrze, mam nadzieję, ze tak będzie bo już mnie nosi po domu. Za długo siedzę w jednym miejscu.

Ciąg dalszy nastąpi. Teraz mam tylko przerwę w wyjeździe...






Spain. A-52

Spain. A-52

Spain. A-66

Spain. Cáceres

Spain. Cáceres

Spain. Cáceres

Spain. Cáceres

27 listopada 2012

Podsumowanie 4/2012

No i od czego tu zacząć? Ma być podsumowanie z trasy? OK, tyle tylko, że trwała ona prawie 2 miesiące i zanudziłabym wszystkich gdybym tak chciała opisać każdy km z prawie 32.000 km :\Generalnie przebieg moich wyjazdów jest dostępny na blogu w zakładce "My Job" i każdy kto tylko będzie chciał może to sobie sprawdzić, staram się to aktualizować na bieżąco gdy tylko mam dostęp do friko-netu. Przebieg każdego wyjazdu był i jest dostępny także na YouTube więc też można sobie pooglądać :)



Wracając do wyjazdu...
Ładowałam się końcem sierpnia w Czaplinku gdzie załadowałam sie towarem którego miejscem docelowym była Chińska Republika Komunistyczna. Jak widać, do nich też jakieś towary się wysyła. Niestety nie jechałam z tym pod adres docelowy a szkoda, ja miałam to zawieść do Danii która jest nudna jak flaki w oleju... w sumie to sam przejazd jest nudny. Gdyby nie wielkie mosty spinające wszystkie wyspy z lądem w jedną całość nie było by co tam oglądać. Dania po prostu jest bardziej płaska od naszych polskich Żuław czy też od Holandii. No ale to nie ja wybieram sobie adresy załadunków i dostaw.
HiszpaniaPo dostarczeniu towaru okazało się, że na drugi dzień mam się ładować na GB. Wszystko było by pięknie bo miałem zabrać kilka palet jakichś kartonów. Niestety nikt nie wziął pod uwagę gabarytów tych kartonów i sposobu ich ułożenia na paletach w efekcie czego trzeba było te kartony poukładać luzem na pace. Gdyby ktoś wcześniej choć trochę pomyślał to załadowaliby cały towar a tak 1,5 palety zostało w Danii.
Później miałam załadunek w Rolls Royce gdzie załadowałam się 1 kartonikiem do Hiszpanii, w okolice Barcelony a następnie znowu jazda do GB. Generalnie nic ciekawego się nie działo. Jazda, jazda i nabijanie kilometrów. Kursy po F, GB, E więc trochę km zrobiłam.
Francja
W Gien (F) dowiedziałam się od swojego majkiego, że Renia jest gotowa i czeka na mnie, czekał ją tylko jakiś "lifting" i mogłabym ją odebrać ale żeby nie jeździć dwa razy to zapytał się mnie czy nie pojeździłabym trochę dłużej. Zbliżał się już powoli czas powrotu do domu ale skoro miało być "trochę dłużej" to poszłam na to. Złoty symbol dolara zaświecił mi w oczach razem z dźwiękiem sypiących się monet. Niestety z tego "trochę" wyszło prawie dwa miesiące ale jakoś to przeżyłam  Miałam zapasy więc generalnie mogłam śmigać, nie było tragedii :)
Z takich głupich i nie przemyślanych sytuacji w trakcie tego wyjazdu była akcja przeładunkowa. Sobota, weekend, spokój i luz aż tu nagle po południu dostaje smsa żebym jechała do Brienne-Le-Chateau (F). Sobie myślę, co jest grane? W sobotę? We Francji? Złość osiągnęła apogeum. Okazało się, że jest towar do przeładowania z blaszki na moją pakę i mam jechać w okolice Sewilli, do Nervy w Hiszpanii. Jak usłyszałam że to Hiszpania to złość zelżała ale na moment. Do chwili kiedy nie zobaczyłam, co to za towar. Dwa silniki elektryczne, 2 palety w sumie około 1300kg. Jako, że nie daliśmy z Ryśkiem tego w żaden sposób ruszyć wypiliśmy po piwku z zamiarem, że rano pomyślimy co z tym fantem zrobić. Oczywiście spedycja srała w gacie że aż we Francji było to czuć, no ale jak się nie to się nie da. Z gówna gwoździa się nie zrobi tak jak bez wózka widłowego nie ma opcji tego przeładować. Rano, w niedzielę na luzaku zjedliśmy śniadanko i dość nieśmiało zaczęliśmy się zastanawiać jak to ugryźć, z dobre 2 godziny szukaliśmy jakiegoś farmera który miałby widlaka, aż się udało. Znaleźliśmy gospodarstwo którego właściciel zgodził się nam pomóc ale odniosłam wrażenie, że chyba nie był pewien o co nam tak naprawdę chodzi. Po 20 minutach przyholowałam tą biedną blaszkę i w ten sposób zakończył się ten przeładunek. Wróciliśmy na parking, zjedliśmy obiad i dopiero wtedy zgłosiliśmy, że jest możliwość przeładunku ;) :D Ja jeszcze Ryśka zaholowałam pod jakiś warsztat samochodowy i pojechałam do Hiszpanii :)... na wakacje.
W drodze zastanawiałam się, ba, byłam wręcz pewna, że z okolic Sewilli to do Polski raczej nic się nie znajdzie ale nie myślałam że w związku z tym spędzę urlop. We Francji zimno i pochmurno (w Polsce podobno było chłodniej) a w Nervie w dzień było w granicach 30-35*C. Ciężko było  stamtąd wyjeżdżać po kilku dniach oczekiwania ale do domu też trzeba kiedyś zjechać. Przez Rafelbunyol (E), Scheuerfeld (D), Mirków, Katowice, i Sosnowiec zjechałam w końcu do domu. 


Niby prawie dwa miesiące a nie wydarzyło się za wiele co można by opisywać. Trochę nerwów było, trochę siwych włosów pewnie też przybyło ale dało się przeżyć. Teraz z perspektywy czasu chyba jednak inaczej już do tego podchodzę bo w trasie całkiem inne myśli goniły mi po głowie.

Troszkę zdjęć w ramach przeprosin za tak długie czekanie. Mam jeszcze do opisania ostatni, tygodniowy wyjazd ale to już w kolejnym poście :) Póki co zdjęcia z sierpnia/września/października.


France



Poland

Poland

Poland
Spain. Getafe. Cerro de los Ángeles

Spain. Getafe. Cerro de los Ángeles

Spain. Getafe. Cerro de los Ángeles

Spain. Getafe. Cerro de los Ángeles

Spain. CV-10

Spain

Spain

Spain

Spain

Spain

Spain

Spain

Spain

Spain. N-I

Spain. N-I

Spain. N-I

Spain. N-I

Spain. N-I

. Spain. N-121

Spain. N-121

Spain. A-1, E-5

Spain

Spain. Nerva

Spain


19 października 2012

Pożegnanie...

7 miesięcy. Dokładnie tyle czasu minęło od chwili kiedy ostatni raz widziałam moją Renatkę. Czekałam cierpliwie na dzisiejszy dzień... Kiedy ją zobaczyłam, zakiełkowała we mnie pewna myśl, jakieś wątpliwości zaczęły mną targać. Czy aby na pewno chcę do niej wracać? Z perspektywy czasu, tak sobie myślę... to z jednej strony super samochód, naprawdę świetnie się nim jeździło, ale ostatnie nasze chwile jakoś niezbyt mile wspominam.
Siedzę sobie teraz w niej ;) :D, próbuję się na nowo przyzwyczaić do jej wnętrza i już wiem, że nie jest taka sama... To nie jest to samo co było kiedyś, kiedy razem gnaliśmy przez Europę, kiedy nawijałam jej km na koła. Niestety, dostała nowe serducho, została też pocięta przez jakiegoś ciapatego sk...wiela podczas pobytu w Londynie. Oczywiście nie ma to nic do rzeczy, nie o to chodzi. Po prostu nie potrafię na nowo się nią zafascynować.


Jutro rano oddam ją z powrotem i zabiorę Fiata. Ktoś powie, że nie jestem zdecydowana. Coż... mam to gdzieś kto co sobie pomyśli. Przez cały ten czas myślałam o niej, a jak przyszła ta długo oczekiwana chwila bańka prysła. Cóż takie jest życie, trzeba iść do przodu. Do Fiata jakoś się przyzwyczaiłam, może teraz gdy mam już wszystko co jest mi potrzebne do jazdy łatwiej będzie mi go zrozumieć, o co mu w pewnych momentach chodzi...

Tak więc oficjalnie mogę napisać, że nie będzie Renatki, będzie Fiat Ducato :)
Nie wiem tylko jak mu dać na imię...

02 sierpnia 2012

C + E + KW

Sezon ogórkowy w pełni wiec i na blogu niewiele się dzieje. Za kilka dni skrobnę podsumowanie dwóch wyjazdów, bo aż tyle się tego uzbierało. Z własnej woli byłam w trasie prawie 2 miesiące. Hardkor, co nie?
Tego posta piszę akurat nie po to żeby sie usprawiedliwiać ;) Przed chwilą wróciłam ze wstępnej rozmowy z właścicielem jednej z koszalińskich szkół jazdy. Ja przedstawiłam swoje konkretne podejście do sprawy: do końca roku chcę być szczęśliwą posiadaczką prawa jazdy C+E i wszystkich innych dokumentów umożliwiających mi rozpoczęcie pracy jako kierowca wielkiego zestawu :) Pan-Nauczyciel-Właściciel-Szkoły był jeszcze bardziej konkretny więc oficjalnie ogłaszam, że od wtorku rozpoczynam kurs na kat. C wraz z przyśpieszonym KW.
Teraz już nie ma odwrotu ;) Trzymajcie kciuki za mnie :D

14 lipca 2012

Master Truck Opole 2012


Jak wiadomo odbył się 6,7,8 lipca 2012 na lotnisku w Nowej Polskiej Wsi. Dlaczego w nazwie jest Opole? Nie mam pojęcia, może żeby było krócej a może i chyba na pewno dlatego że każdy wie gdzie jest Opole a NPW to chyba okoliczni tubylcy tylko wiedzą. Cóż, mój Majki się postarał i na MTO2012 mogłem już być od piątku, niestety cały czas byłem w pracy bo z towarem na pace ale i tak nie przeszkodziło mi to w dobrej zabawie :)


Foto: Michał Garncarz


Krótko, zwięźle i na temat… Było super i jestem pewien, że za rok też tam będę ale już jako kierowca trucka a nie busa. Okazało, się że jedyny bus który stał na parkingu był mój i co mnie zdziwiło najbardziej, był rozpoznawalny, sporo ludzi podchodziło i witało się ze mną za co wielkie dzięki. Okazuje się że ktoś czyta tego bloga, ogląda filmy na YT, zagląda na Fejsa itp. Cieszę się po prostu, że udało się zebrać w jednym miejscu wszystkich kierowców którzy pokazują swoją pracę od kuchni, w Polsce, Europie jak i w Ameryce Północnej i z każdym z osobna swobodnie porozmawiać.
Pozdrawiam wszystkich i do zobaczenia za rok na Master Truck Opole 2013

28 maja 2012

Podsumowanie 2/2012


Krótkie podsumowanie mojego ostatniego wypadu w Europę.

Podróż rozpoczęłam od załadunku w Słupsku, ciężkie, samochodowe zbiorniki na gaz do Livorno we Włoszech. W trakcie drogi okazało się, że rozładunek przypada na jakieś makaroniarskie święto narodowe, czego oczywiście spedycja nie uwzględniła. Po takiej informacji Majki stwierdził, że zaoszczędzimy, bo docelowy termin się przesunął i Włochy zrobię landówkami, co już niezbyt mi się spodobało, bo jeśli ktoś zjeżdżał kiedykolwiek z autostrady we Włoszech wie o co chodzi. Specyficzny sposób jazdy tubylców i kręte górskie drogi o nie najlepszej nawierzchni sprawiły, że drogę z Insbrucku w Austrii do Livorno robiłam caluteńki dzień.
Do Livorno dojechałam około 21.00, wtedy okazało się, że ktoś, gdzieś na dokumentach przewozowych zrobił literówki w adresie. To, że coś jest nie tak z tym adresem podejrzewałam już w Słupsku, przy załadunku, podczas wbijania adresu w nawigację, ale na firmie powiedzieli, że nie raz już tam wysyłali towar i adres się zgadzał. Nawi cały czas pokazywała ulicę o bardzo podobnej nazwie do tej z dokumentów, zamienione miejscami były tylko dwie litery. Trochę skołowana stwierdziłam, że gdzieś po drodze wujek Google da mi namiar na firmę i wszystko będzie OK. Dotarłam na ulicę z nawigacji i zastałam… zamkniętą bramę. Byłam za bardzo zmęczona na zabawy w detektywa, postanowiłam wycofać się na mijaną wcześniej stację, zdrzemnąć się, a rano poszukać adresata mojego ładunku. Za jakiś czas na stację dojechał także drugi samochód, z którym ładowałam się w Słupsku i po krótkiej naradzie poszliśmy spać. Rano, na pewniaka podjechaliśmy pod bramę i okazało to, że jest tam kilka firm wśród których znajduje się też ta do której przyjechaliśmy.

Kolejny kurs: Marano (I) – Stuttgart (D). Informacja, że Niemcy czekają na towar znaczyło, że trzeba się spieszyć… Ale, jak się okazało po przyjeździe na miejsce, wcale nie trzeba było… przyjechałam w nocy pod zamkniętą firmę. Spedycja dała dupy, zresztą nie pierwszy raz w trakcie tego wyjazdu, każą się spieszyć, naciskają na „przerzut” towaru bez przerw (bez snu i odpoczynku), a po przyjeździe zonk… trzeba czekać na otwarcie. Sposób pracy i działania spedycji to temat na absolutnie inny post, niezbyt przyjemny i prawdopodobnie ociekający w wulgaryzmy. Kiedyś powstanie… na pewno powstanie.
Po południu załadunek ponownie do Włoch. 5 palet w dwa różne miejsca oddalone od siebie o około 40km. Sant’Omero i Basciano. Fakt, wiedziałam, że długi weekend wypada w terminie rozładunku, domyślałam się od początku, ale oczywiście w obydwu miejscach mieli czekać pracownicy, którzy zarwą swój wolny czas i przyjdą do pracy rozładować jednego małego biednego busika. K...wa w jakim świecie żyją spedytorzy?? Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce pewnie gdzieś w Japonii, ale na pewno nie w Europie, a już na pewno nie na jej leniwym południu!!! Koniec końców, majówkę spędziłam we Włoszech nagrywając m.in. jaszczurki, które biegały koło samochodu. Muszę też wspomnieć, że w trakcie drogi spotkałam Krzyśka, KD truck, o czym nie omieszkaliśmy już poinformować. Spotkanie krótkie, ale konkretne. Jeszcze raz dzięki Krzychu, że mogłam towarzyszyć Ci podczas pauzy.
Kolejny załadunek w Monte San Vito (I) i jazda do Lipska(D), tu też firma miała być czynna 24h, ale pominę to milczeniem. W trakcie rozładunku dostałam info, że mam załadunek w Heinsdorferground (D) do Creutzwald we Francji. Początkowo ucieszyłem się, że może w końcu wyrwę się z tej jazdy po Niemczech, ale szybkie looknięcie w nawi i już nadzieja uciekła w siną dal. Jakaś wioska tuż przy granicy F/D. Po prostu super. W tym przypadku wszystko poszło jak należy. Po rozładunku mały odpoczynek i zwiedzanie pobliskiego lasu. Daleko nie zaszłam, bo już przyszła nie przyjemna informacja… załadunek w Kirchheimbolanden (sic! kto im wymyśla takie nazwy miast?) do Austrii.
3 palety czegoś drewnianego, ciężkie jak cholera i waga na styk, może nawet lekko ponad normę. Efekt był taki, że całą Austrię przejechałam landem, czego generalnie nie żałuję. Zawsze ten kraj przelatywałam tranzytem autostradami, a teraz trafił się pierwszy mój cel w Austrii i to landami. Widoki Alp zapierają dech w cyckach 🤣 kręte i strome drogi wyciskają siódme poty z samochodu i nie rzadko powodują pojawienie się kropel potu na czole kierowcy. W tym przypadku był to pilny ładunek, na wczoraj. Ktoś będzie czekał nawet w nocy żeby to zrzucić… Oczywiście ktoś czekał… jak poprzednio. WRRRRRRRR… Noc spędziłam po firmą, co by się bardziej nie denerwować. Szkoda to komentować i więcej się rozpisywać. Weekend spędziłam w Feldbach. Nie było źle, ale dowiedziałem się, że w Austrii nie ma Wi-Fi w McDonaldsach, więc weekend spędziłem tylko w towarzystwie dwóch Rumunów i Ukraińca, zamiast mnóstwa znajomych z sieci . Towarzystwo prześwietne…

7 maja przeniosłam się do Waindhafen (A) po to, aby następnego dnia rano załadować 3 wielkie beczki na wino. Nie były jakoś bardzo ciężkie, ale ich wysokość powodowała dziwne uczucie zbyt dużego przechyłu na zakrętach. Miejscem docelowym okazał się prywatny dom w centrum Beblenheim (F) z winiarnią i knajpką, w której można było raczyć się francuskim winem. Rozładunek przebiegł szybko i sprawnie. W trakcie śniadanka sms, że mam się przenieść do Turbenthal w Szwajcarii. Myślę sobie, super, pięknie. Tam jeszcze nie byłam, kolejny kraj zaliczę. Będzie pięknie. Było pięknie tylko, nikt mi nie powiedział, że w Niemczech nie kupię winiety na kartę DKV. W skrócie, na granicy w Basel szwajcarzy kazali zawrócić i nie pokazywać się bez winiety jeśli chcę jechać autostradą, więc teraz trzeba było zrobić przelew i kupić tą winietę, na stacji mieli tylko 12 miesięczne (nie wiem czy są w ogóle inne). Po załatwieniu wszystkich formalności udałam się z powrotem na granicę, i tu moje zdziwienie. Wystarczył tylko dowód i śmigaj pani dalej. Żadnego pytania czy mam coś na sobie czy nie, po co i gdzie jadę itp. Jeśli chodzi o widoki zza szyby to Szwajcaria niczym nie różni się od południowych Niemiec czy Austrii, nawet język jest niestety ten sam. Kolejny kraj zaliczony :)
Załadunek przebiegł szybko i sprawnie, tylko, że przy zamkniętym już biurze, a magazynier nie bardzo wiedział co ma zrobić ze wszystkimi dokumentami celnymi ale jakoś udało nam się pokonać te biurokratyczne przeszkody. Towar to dwa dość duże kartony o łącznej wadze 23kg, miały dotrzeć do Hiszpanii, dokładnie do… No właśnie, nie bardzo wiadomo było dokąd, bo na CMR był inny adres niż na delivery a ja w smsie miałam jeszcze inny adres. Po krótkiej naradzie z Majkim uznaliśmy, że jadę do Formentera Del Segura gdzie ktoś to odbierze. Niech nikt nie pyta ile kosztuje 1 min połączenia ze Szwajcarii, po prostu tragedia. Po 2 minutach rozmowy trzeba było doładowywać telefon.
Gdy dostaję informację, że jadę do Hiszpanii wszystko schodzi na dalszy plan, cło na granicy, przejazd przez Niemcy i jeszcze inne bardziej przyziemne problemy nie są wtedy ważne. Ważne jest tylko to, że przede mną Hiszpania, moja wielka miłość. (Na zdjęciu po prawej jeszcze Francja, A75)
Piękny kraj, z którego mogłabym się nie ruszać, mogłabym tam jeździć cały czas i po miesiącu zjeżdżać do domu. Luz, z jakim Hiszpanie podchodzą do życia jest imponujący, nigdzie im się nie śpieszy, są bardzo mili i pomocni. Zawsze pomogą, wytłumaczą, nawet na migi, w taki sposób, że nawet debil zrozumie, co akurat chcą nam powiedzieć. Wracając do drogi, granicę przekroczyłam w La Jonquera i przez Barcę pognałam dalej na południe w kierunku Valencii. Zrobiło się ciemno i zostałam prawie sam na drodze, to jest to coś co po prostu kocham w Hiszpanii. Żywej duszy, cała autostrada dla mnie.
Na miejsce dojechałam około północy i ku mojemu zdziwieniu (choć w tej trasie już nie powinnam się dziwić, gdy namiar nie pasuje…) nic tam nie było. Nic co mogłoby mieć dany adres, ani biura, ani firmy, ani nawet prywatnego mieszkania, tylko hale, typowa strefa przemysłowa. Z dobrą godzinę trwało namierzanie prawidłowego adresu przez kogoś w kraju, potem padło info, że mam jechać do Guardamar Del Segura, kilkanaście kilometrów dalej, nad samym morzem. Miał tam być ktoś, kto weźmie w końcu ode mnie te kartony (te które zabiły Hankę). Na miejscu, tuż przy plaży znalazłam wielki apartamentowiec i kolesia wyglądającego z okna, który na mnie czekał. Zmęczona tym szukaniem, zacząłam rozglądać się za noclegiem, niestety, wszystkie miejscowe okoliczne stacje okazały się za małe, bez miejsc parkingowych i dopiero po godzinie znalazłam Cepsę, moją bazę na weekend, niestety bez neta. W hiszpańskim słońcu te trzy dni wolnego minęły jak z bicza trzasnął. Niby nudy, bo nie było zbytnio gdzie chodzić, ale jak się chce to nawet plantacje cytryn i pomarańczy są super miejscem na spacery. Właśnie zajadam ostatnie, zdobyczne sztuki tych cytrusów ;)
W poniedziałek miałam podjazd około 200km do Valencii, do firmy Norbert Dentressangle po 2 palety na Belgię, z Belgii kursik do Włoch i gdy myślałam, że piątek, sobotę i niedzielę spędzę znowu przy pięknej pogodzie południowej Europy, przyszedł „rozkaz” o ładunku do Wrocławia. Po takiej informacji dostałam zastrzyk energii i uśmiech nie schodził z twarzy do momentu załadunku. Na miejscu okazało się, że w całą akcję zamieszanych będzie 5 busów i każdy będzie przeładowany. Ładunek 1498kg to już jest „gabaryt” na busa. Każdy miał po 4 palety jakichś części kuchenek Mastercook i każdy pojechał inną trasą. Chardkorowiec pojechał nawet przez Słowenię, ja natomiast bezczelnie pojechałam na Brennero, Insbruck i Zgorzelec. Kolejny raz, więcej szczęścia niż rozumu, bo problemy przy ważeniu są podobno nieopłacalne, ale… raz się żyje, a i tak wtedy nie zapłacę ze swojej kasy. Pomimo różnych dróg, które wybraliśmy, wszyscy przyjechaliśmy niemal jednocześnie, ja pomimo, że spałam tylko 1,5h byłam druga z 3min stratą do pierwszego, który jechał przez Węgry :D




Reasumując. Wyjazd ten nie był najlepszy i najciekawszy. Więcej miałam nerwów, stresu niż czystej przyjemności z samej jazdy, ale nikt nie mówi, że zawsze jest łatwo. Z zastępczakiem, którym teraz jeżdżę, niezbyt się zgraliśmy nie mówiąc o dogadaniu. Po prostu tolerujemy się i nic więcej. Każde wie, że w pewnym momencie nasze drogi się rozejdą. Niby nie jest taki tragiczny ten Ducato jak początkowo to opisywałam, człowiek to taka bestia która do wszystkiego potrafi się przyzwyczaić i dostosować. Póki co z plusów mogę wymienić pneumatyczne siedzenie kierowcy i regulowaną kierownicę, więcej nie dostrzegam. Co do samej trasy, to pierwszy raz w mojej karierze zdarzyło się, żebym nie wjechała na wyspy. Pierwszy raz też zrobiłam więcej kilometrów w Niemczech niż gdziekolwiek indziej. Każdy kto trochę już mnie zna wie jak bardzo choruję na samą myśl jazdy tłocznymi niemieckimi drogami. I nigdy, w trakcie jednego wyjazdu nie przejechałam tak mało km i nie robiłam tak dużo, tak krótkich tras.

Pozdrawiam wszystkich i do spotkania na szlaku.


Więcej zdjęć znajduje się na:
facebook.com/szwagier106